,
Jak wrócić do domu? Jak wrócić do normy? Co sprawi, że wszystko się „cofnie”? Co przywróci radość i przyniesie trochę szczęścia? Jak wrócić...?
Prawie każdy doznał w życiu pewnych „zachwiań” – zakrętów, z których ciężko było mu się wydostać, albo ma na swoim koncie decyzje i przeżycia, których dziś się wstydzi i chce o nich zapomnieć.
Czy zawsze istniała szansa powrotu do „normy”? Najczęściej tak, bo wiele zależało od kolejnego kroku, kolejnej decyzji, ale mimo że zmiana na lepsze jest możliwa, to jednak bywa niekiedy bardzo trudna.
Alkohol, seks, narkotyki, hazard, bieg za pieniędzmi za wszelką cenę... Jakże łatwo można stracić dorobek swego życia – materialny, ale i ten, którego zmierzyć się nie da: relacje, poczucie własnej godności, wiara.
Podobnie ja...
W swoim życiu od ponad dwudziestu lat biegnę za niczym. Chciałem i chcę nadal okazywać najbliższym i znajomym twarz, która nie kojarzy się tylko z czymś negatywnym, albo od której najchętniej odwróciliby wzrok. Jednak... moje chęci to często zbyt mało, bo za nimi nie idą konkretne, dobre słowa czy zachowania.
Biegłem za niczym i w dalszym ciągu biegnę. Często mam wrażenie, jakbym spadał w przepaść i za mało mam sił, żeby na nich jak na skrzydłach, wzbić się do góry. Zgubiłem siebie, zgubiłem innych i tak naprawdę nie wiem, dokąd iść, kim się stać, by być lepszym. Nie wiem, co mam robić. Jak mam to swoje życie odwrócić. Czy z „bycia mniejszym niż zero” jest szansa, aby wyjść i urzeczywistnić swą godność na nowo? Próbowałem kiedyś... ale mimo ogromnej tęsknoty za prawdziwym szczęściem i radością brnę dalej, biegnąc ku złudnym celom. Brnę dalej, a w środku... poczucie bezradności, niechęć do życia, frustracja. Jak w piosence „Pusta studnia” Luxtorpedy: „Tonę... a serce spragnione”.
Co dalej? Chciałbym zacząć od nowa, żyć i pracować normalnie. Chciałbym cieszyć się każdym dniem, ale boję się, że spadłem już zbyt nisko, że wśród ludzi zostanę poniżony tak, jak sam siebie poniżyłem. Bezsilność. Czy jeszcze cokolwiek potrafię? Chcę wstawać rano i nie myśleć o tym, co złego zrobiłem wczoraj. Chcę być szczęśliwy, radosny. Chcę szczerze śmiać się i żartować. Czy jeszcze cokolwiek z tego potrafię? Wciąż czuję, że jestem w bagnie po uszy. Brak perspektyw na jutro. Nienawiść do siebie. Czy przyszłość może być inna? Wiem... to w dużej mierze zależy ode mnie. Może
i chciałbym „narodzić się na nowo”, jak czytam w Ewangelii, ale mam poczucie, że ta straszna „ośmiornica” zostanie we mnie na zawsze. Przecież już tak dużo straciłem. Boję się, że mogę nie wrócić, nie odnaleźć samego siebie – takiego, za którym tęsknię i jakim stworzył mnie Bóg. Boję się, że już nic dobrego mnie nie spotka…
Jezu... ratuj!
Dawid